Dojechaliśmy do Mediolanu. Zostajemy tu tylko na noc, a szkoda, bo to piękne miasto. Na autogrillu w Weronie popytałem się ludzi o stopa przez jakieś pół godziny i zabrała nas dwójka Włochów jadąca aż do Mediolanu. Wyrzucili nas na stacji kolejki podmiejskiej, powiedzieli, jak trafić do hostelu, pożyczyli szczęścia i pojechali. Dojechaliśmy do centrum miasta, gdzie przez jakąś godzinę szukaliśmy McDonalda, by dostać się do internetu i znaleźć kemping. W końcu spotkaliśmy kilkoro polaków, którzy pokazali nam gdzie jest Mac. W środku okazało się, że żeby się zalogować, potrzebuję wpisać nr dowodu osobistego, imiona rodziców, miejsce urodzenia i mieć nr telefonu włoski. Dalej mają ci włosi faszystowskie ciągoty. W końcu zalogowaliśmy się w kafejce internetowej na stacji metra i pojechaliśmy na kemping. Kemping Citta di Milano okazał się brudny i drogi, a w dodatku łaziły w nim wszędzie kury, króliki, lamy i młode pawie. Więc śmierdziało