Rankiem przywitało nas kilkudziesięciu sublokatorów - szczypawic i bażant, który startował z naszego namiotu. Po spakowaniu namiotu i wspomnień nocy zabraliśmy się na stację. Zjedliśmy śniadanko, zrobiliśmy tabliczkę z napisem "Wien" i po 10 minutach stania ulitował się nad nami Czech Brnianin - powiedział, że to jest "bad place" i zabrał nas na wylotówkę na WIedeń (ta trasa zbierała tranzyt także na Pragę i Bratysławę). Na stacji za Brnem po 15 minutach złapaliśmy tira. I mieliśmy wielkie szczęście. Gdybym nie wydzierał się jak idiota "POLSKA! POLSKA!" na każdą polską rejestrację, być może byśmy tam stali jeszcze wieki. Marcin zgarnął nas dlatego, bo odczytał mi z ruchu warg, że jestem rodakiem. Jechał na rozładunek do Wiednia. Drogę po raz kolejny umiliło nam disco polo i kurwowanie kiermana. Wyrzucił nas w centrum Wiednia i bez problemu dostaliśmy się na camping po drodze mijając Maca. Rozbiliśmy się i wieczorem pojechaliśmy obejrzeć centrum. A teraz idziemy spać i jutro do Wenecji!